Po 5 dniach trwania stanu wyjątkowego na Brytyjskich Wyspach Dziewiczych, tutejsze władze postanowiły przedłużyć “curfew” o kolejne 14 dni.

Stwierdzono tu 3 przypadki zarażenia koronawirusem (póki co – najmniej ze wszystkich wysp karaibskich). Testy kolejnych podejrzanych osób wysłano do Trynidadu (jak się okazało po kilku dniach – wyniki były na szczęście negatywne).

Trzeba wiedzieć, iż na Brytyjskich Wyspach Dziewiczych nie ma zaawansowanych laboratoriów, a lekarzy i szpitali jest jak na lekarstwo. Lepiej tu nie chorować! Stąd nie dziwi nas decyzja zamknięcia granic, zakaz przemieszczania się, zamknięcie sklepów, kościołów… wszystkiego… Nie poradziliby sobie, gdyby faktycznie wybuchła tu epidemia…

Przed wprowadzeniem całodobowej 14-dniowej kwarantanny – wszyscy tu na BVI (British Virgin Islands) dostaliśmy 3 dni “wolności” na zrobienie zapasów. Pierwszego dnia przerwy od godziny policyjnej – zakupy mogły robić tylko osoby, których nazwiska zaczynają się na literę od A do I, drugiego dnia osoby z nazwiskami od I do R i ostatniego – pozostali. Bez dokumentu tożsamości nie można było wejść do sklepu. Pewnie bez tego podziału byłoby jeszcze gorzej, ale i tak ludzie czekali po 10 godzin w kolejkach… masakra… Mieszkańcy mówią, że nie widzieli takich cyrków w sklepach nawet po przejściu katastrofalnych huraganów w 2017 roku, czyli Marii i Irmie!

Na szczęście na Jost Van Dyke, gdzie wciąż jesteśmy (stoimy na kotwicy w White Bay 20m od rafy i 50 m od plaży) – nie było ani kolejek, ani podziału na nazwiska i mogliśmy przypłynąć pontonem do Great Harbour na zakupy każdego z tych trzech dni. Gdybyśmy nie zrobili większych zapasów wcześniej i gdyby tutaj nie było żadnego sklepu – pewnie musielibyśmy popłynąć do Road Town (stolicy Tortolii), ale na szczęście nie było potrzeby ryzykować. Czas ew. podróży na Tortolę zamieniliśmy na bardzo przyjemne łowienie ryb z pontonu przy naszej wyspie i bieganie po plaży w White Bay. Dzieci były zachwycone, a szczególnie Staś który złapał największą rybę!

A teraz znów siedzimy na jachcie. O plaży i o rybach możemy chwilowo zapomnieć. Gotujemy, pierzemy, robimy lekcje, usprawniamy jacht, sprzątamy, pływamy i podziwiamy towarzyszące nam wciąż żółwie i płaszczki. Na takim St. Martin np. straż graniczna patrolująca kotwicowiska rozdaje mandaty nawet za wskakiwanie do wody i pływanie wokół własnego jachtu (135 EUR!) więc nie narzekamy. Czujemy się dobrze!

Przeżyliśmy chwilę grozy kiedy odsalarka odmówiła nam współpracy, gdyż bez niej nie moglibyśmy robić sobie sami słodkiej wody… ale na całe szczęście złota rączka Krisowa zadziałała i znów produkujemy wodę w ilości 35l/h… pieczemy chleb… i nawet robimy własny ser z mleka w proszku!

Ogólnie nie narzekamy… poza tym, że wciąż stoimy na kotwicy, jacht zarasta, rdzewieje, żagle wciąż w pokrowcu… a tu piękny wiatr, słońce, fale… jak to na Karaibach… Ach żeby tak móc znów pożeglować… już nie wspominam, że mieliśmy wypływać teraz z San Blas i za chwilę przechodzić Kanał Panamski… potem Las Perlas, Galapagos, Markizy… no już nie w tym roku…

Ale jeszcze przyjdzie taki dzień, że rozwiniemy żagle i popłyniemy!

Trzymajcie się też dzielnie w tych nieprzewidywalnych czasach i do zobaczenia!

Ahoj!

To już 3 tygodnie jak stoimy na kotwicy w White Bay przy Jost Van Dyke (Brystyjskie Wyspy Dziewicze)..
Nasi sąsiedzi to głównie żółwie, płaszczki i tarpuny…
Wszystkich serdecznie pozdrawiamy!

2 Komentarze

Renata · 14 Kwi 2020 o 1015

Czy Wasz jacht widac w webcamerze Soggy Dolar Bar???

    Rybka · 14 Kwi 2020 o 1339

    Widać 😉 jesteśmy jedyni w całej zatoce. Pozdrawiamy!

Dodaj komentarz

%d bloggers like this: