No i masz Ci babo placek 🙂 Specjalnie przypłynęliśmy na południe, z Brytyjskich Wysp Dziewiczych na Grenadę, aby w bezpieczniejszych okolicznościach przyrody przeczekać tutejszy sezon huraganów (czerwiec – październik). Odfajkowaliśmy kwarantannę, zrobiliśmy testy na Covid, przestawiliśmy się do osłoniętej zatoki, Staś rozpoczął lokalne półkolonie… a tu chwilę później… zbliża się pierwszy poważny sztorm… i to prosto na nas…

Najpierw była to depresja tropikalna, która szybko przerodziła się w silny sztorm o nazwie Gonzalo, potem nazwano go huraganem kategorii 1. Według prognoz pogody (wszelkich) miał uderzyć prosto w Grenadę, St. Vincent & Grenadyny i Barbados.

W marinach i na kotwicowiskach rozpoczęły się poważne dyskusje. Ludzie podpływali do siebie i analizowali prognozy pogody zastanawiając się, co robić. Większość jachtów przestawiała się do zatok wg nich lepiej osłoniętych, inni podpływali blisko lądu i przywiązywali się do nadbrzeżnych mangrowców (że niby tam, w razie czego, najmniej się pokiereszują i będzie ich łatwiej wyciągnąć, niż gdyby np. zerwali się z kotwicy i wylądowali na rafie). Inni rzucali drugie kotwice, ściągali żagle, owiewki, zacieniacze i chowali wszystko co mogłoby być zabrane przez wiatr. Zlikwidowano nawet całe kotwicowisko kwarantanny (bo przy St. Georges, gdzie jest ono zlokalizowane brak jest jakiejkolwiek osłony przed zachodnimi wiatrami) oraz wstrzymano przyjmowanie nowych jachtów… W marinach wyciągane były pływające pomosty, a jachty przestawiano na boje. Na półkoloniach Stasia odwołano w piątek wszelkie zajęcia.
Lokalesi wspominają huragan sprzed kilkunastu laty (“Ivan” z 2004r.), który też był taki mały, zachowywał się ponoć podobnie na początku i ostatecznie spowodował poważne zniszczenia na wyspie. Teraz wolą dmuchać na zimne… Ogólnie więc – wszyscy przygotowywali się do przyjęcia bardzo silnego wiatru…

Najdziwniejsze jednak było to, jak niewiele osób mieszkających na jachtach zdecydowało się po prostu wypłynąć, uciec przed sztormem, spędzić 2-3 dni w morzu i wrócić…

Przy silnych sztormach, huraganach czy po prostu niżach, które doskonale znamy z Bałtyku – należy spodziewać się wiatrów z każdych kierunków. Jeżeli zostajemy więc na kotwicy, to musimy mieć wyrzucone sporo więcej łańcucha niż 3 x głębokość i jednocześnie na tyle dużo, żeby w razie odkrętki nie zderzyć się z innymi jachtami, a i tak istnieje duże prawdopodobieństwo, że jak nie nam, to komuś innemu puści kotwica przy tak ciężkich warunkach. A gdy wieje 60-80 kn wiatru, to silniki (nawet 2 jak w naszym przypadku) niewiele pomogą i wypłynąć poza rafę będzie już bardzo ciężko. Na morzu zawsze bezpieczniej!

My postawiliśmy żagle i popłynęliśmy na południe. Wiatry niestety były słabsze niż prognozowano, a przeciwny prąd silniejszy, niż się spodziewaliśmy. Do tego trzeba było ominąć szerokim łukiem platformę wiertniczą Hibiscus, gdzie w zeszłym roku doszło do aktów piractwa. Ostatecznie więc – nie udało nam się zejść poniżej Trynidadu, jak planowaliśmy, a Gonzalo zamiast na północ – odkręcił całkowicie na zachód, przemieszczając się dokładnie w naszą stronę. Sister Madzia, Marek, Gabryś i Chris przesyłali nam prognozy na komunikator satelitarny (bardzo dziękujemy raz jeszcze!), ściągaliśmy faksymile przez radio SSB, a jak już się schowaliśmy przy północnym wybrzeżu Trynidadu i byliśmy przy nim na tyle blisko, że był zasięg i internet, to na bieżąco sami już analizowaliśmy całą sytuację.

Prawda jest taka, iż prognozy były totalnie sprzeczne z tym, co faktycznie działo się na morzu. Wg NOAA centrum Gonzalo jest na zachód od Trynidadu i ma przejść na północ od Tobago (stąd my przy Trynidadzie, po środku mniej więcej). Griby pokazują, iż już wieje mocno przy Tobago i słabnący Gonzalo zasięgiem swoim obejmuje Grenadę, podczas gdy znajomi, którzy zostali na Grenadzie donoszą nam telefonicznie, iż nic się u nich nie dzieje, niebo się trochę zaciągnęło, przyszedł silniejszy szkwał i tyle. Ale najlepsza była lokalna prognoza pogody z Trynidadu, którą odbieraliśmy za pomocą UKF’ki. Prognoza ta twierdziła, że centrum niżu jest jeszcze przed Trynidadem, podczas gdy ten właśnie przez nas przeszedł (tzn. “musnął” nas, mieliśmy ze 20 min. wiatru ok. 40 węzłów i dużo deszczu, pożeglowaliśmy sobie na zarefowanym foczku z wiatrem, zupełnie spokojnie i bezproblemowo). Coast Guard z Trynidadu opłynął nas nawet dookoła, zapytał czy czegoś nie potrzebujemy i że jak byśmy chcieli się schować przed zbliżającym się sztormem, to możemy wpłynąć do zatoki Chacachacare przy wyspie o tej samej nazwie (mimo że oficjalnie Trynidad i Tobago są zamknięte z uwagi na Covid) i wypłynąć już po wszystkim. A niż już był za Trynidadem… co zostało przekazano przez VHF dopiero kilka godzin później… My postawiliśmy żagle i w pięknych okolicznościach żeglugowych – w kilka godzin dopłynęliśmy na Grenadę…

Wydawałoby się, że w dzisiejszych czasach, przy sprawnym internecie, dokładnych zdjęciach satelitarnych i wyspecjalizowanych centrach meteorologicznych można liczyć na duże prawdopodobieństwo sprawdzalności prognoz pogody… Ok, Gonzalo był mały, a takie huragany mogą się bardzo różnie zachować… ale mimo wszystko… takie rozbieżności???

Rozumiem kiedyś… jak 17 lat temu… na moim pierwszym rejsie pełnomorskim jako kapitan, którego nigdy nie zapomnę – zawierzyłam prognozom pogody (których miałam co najmniej kilka, z różnych źródeł), ale żadna z nich nie przewidziała tego, co się faktycznie wydarzyło…

Wtedy to silny sztorm zmienił tor ruchu, pogłębił się i przeszedł prosto przez nas, a płynęliśmy z Kłajpedy do Kopenhagi (a tam po drodze nie ma wiele miejsc, gdzie można by się schować). Walczyliśmy wiele godzin na morzu na małym 10-metrowym jachcie (słynny s/y Viking Pl”) przy wciąż rosnącej sile wiatru, aż do 10 w skali Beauforta… Fale robiły się coraz większe, miały z 7-8m, nie dawaliśmy rady już później płynąć pod wiatr i fale i musieliśmy odwrócić się z wiatrem… (a planowaliśmy wpłynąć awaryjnie do Baltijska i tam się schować, byliśmy bardzo blisko, nawet widzieliśmy wejście… ale nie dało rady…) Żagle szybko nam się podarły i na skrawku grota z falą i wiatrem osiągaliśmy po 10-14 węzłów… Przy zjeździe z jednej z fal – nie udało się utrzymać kursu (a mieliśmy rumpel, nie koło sterowe, Janek pomagał mi sterować, w 1 osobę było za ciężko), odwróciło nas bokiem do fali… druga nas przykryła… i … położyło nas… maszt był w wodzie.. a ja wyleciałam za burtę… (na szczęście w szelkach i przypięta, szelki uratowały mi życie)… i wtedy zalało nam UKF’kę.. do tego padł jedyny pokładowy ręczny GPS… (bo był na baterie, a o nowe w takich warunkach było bardzo ciężko).. Straciliśmy łączność z jakąkolwiek stacją brzegową i ze statkiem, który wyszedł nam na pomoc… (“Atlet IV”, jak się później okazało – duży statek rybacki). Czekał w dryfie na wejściu do rosyjskiego portu przeładunkowego Pionierskij. Początkowo chciał nas tam wholować, ale tuż przed utratą łączności (pamiętny przechył) kapitan “Atlet IV” stwierdził, że warunki są jednak zbyt ciężkie i nie zdecydują się na wejście do portu. Czekali w dryfie przy wejściu do portu, żebyśmy go nie przeoczyli. (Pionierskij na naszej mapie był tylko małym punkcikiem, nie mieliśmy dobrego planu portu, a innych portów w okolicy po prostu nie ma. Pionierskij był naszą jedyną deską ratunku, do Kłajpedy byśmy już nie wrócili). Było bardzo ciężko, ale ostatecznie weszliśmy do Pionierskiego o własnych siłach, na oparach paliwa i na resztce grota. Ambasada załatwiła nam pobyt (bo wiz nie mieliśmy przecież), a rosyjscy żeglarze pożyczyli żagle, dzięki którym wróciliśmy do Gdyni. (opisaliśmy z Wojtkiem kiedyś tę naszą wakacyjną historię, chętnych do lektury zapraszam => tutaj)

Wszystko się na szczęście dobrze skończyło, ale prawda jest taka, że nigdy nikomu nie życzę podobnych przeżyć. Swoim załogom opowiadam zawsze tę historię, jako przestrogę, że nie można zawierzać prognozom pogody w 100% NIGDY!

Sztormy najlepiej przeczekiwać w barze z kuflem piwa w ręce 🙂 No chyba że nie ma się innego wyjścia… To wtedy trzeba dawać sobie radę… ale żeby tak było – trzeba wiedzieć i rozumieć, co się dzieje dookoła. Warto uczyć się więc meteorologii i samemu analizować sytuację, bo jak się okazuje – nawet w dzisiejszych czasach prognozy pogody bywają zawodne…

Serdecznie pozdrawiamy!

Ahoj i do zobaczenia!

Przygoda z Gonzalo na s/y Rybka

1 Komentarz

dokplTomek · 11 Sie 2020 o 1158

Brawo Gośka!

Ja dzisiaj miałem 35 węzłów przy brzegu Syros w Grecji ale za 40 minut naturalny port schronienia… Powodzenia:)

Odpowiedz na „dokplTomekAnuluj pisanie odpowiedzi

%d bloggers like this: