Długo się nie odzywaliśmy, wybaczcie, wszystko przez brak czasu i inne problemy. Spieszyliśmy się ze wszelkimi naprawami, żeby ruszyć się w końcu z Grenady i czym prędzej wypłynąć na spotkanie z Fryderykiem Chopinem na Martynikę. STS Fryderyk Chopin wiezie dla nas paczkę, załadowaną na statek w Szczecinie jeszcze w sierpniu oraz podręczniki dla Stasia do szkoły. Przede wszystkim jednak bardzo chcieliśmy się spotkać z załogą żaglowca… Ale… Sytuacja Covid’owa na wyspach pogarsza się. Właściwie ciężko cokolwiek zaplanować. Za chwilę Martynika znowu będzie całkowicie zamknięta, a kolejna fala zachorowań dociera i tu… 🙁 Także Święta i Nowy Rok spędziliśmy na Grenadzie. W międzyczasie podszkoliłam trochę ekipy na ich własnych jachtach, Krisu robił lekcje ze Stasiem i ogarniał resztę, szykowaliśmy jacht… I wszystko dobrze szło, dopóki… nie dopadła mnie “Dengue fever” 🙁 Wysoka gorączka, okropny ból głowy, ponad 2 tygodnie wyciągnięte z życiorysu… już lepiej… Ale po kolei….


Tuż przed Świętami Bożego Narodzenia w końcu znalazło się miejsce w stoczni żeby nas wyciągnąć, tak abyśmy mogli naprawić niezbędne rzeczy na s/y Rybce zanim popłyniemy dalej.

Zrobiliśmy konkretny rekonesans, gdzie lepiej, gdzie taniej itd… Braliśmy pod uwagę Grenadę, Carriacou i Martynikę. Wcześniej długo czekaliśmy na Trynidad, bo to tam planowaliśmy ogarnąć wszystkie techniczne sprawy – najtaniej i najlepiej. Poza tym znamy już tam ludzi, wszystko poszłoby sprawniej. Ale cóż… po dziś dzień Trynidad i Tobago jest nadal zamknięte, stocznie nie działają, nie wpuszczają nikogo i nie wiadomo, kiedy otworzą granicę. Szkoda…

Ale mówi się że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło 🙂 Tu na Grenadzie przynajmniej nie jest aż tak bardzo gorąco, jak na Trynidadzie, poza tym jest czystsza woda, można wziąć dzieci pontonem i popłynąć na Hog Island czy do Le Phare Bleu, znamy tu już wiele osób, wciąż coś się dzieje, także mieliśmy czasem odskocznię od stoczni 🙂

Spędziliśmy na stoczni w sumie 13 dni. Wszelkie zaplanowane prace udało się wykonać w 100%. Najbardziej newralgiczne były nasze rozwalacze fal, jeden szczególnie uszkodzony (uderzyliśmy w pływającą kłodę) wymagał niezbędnej naprawy przed dalszą żeglugą. Poprosiliśmy fachowców o wycenę, a Ci zażyczyli sobie 2500 USD za samą robociznę! Masakra! Ostatecznie Krisu sam się wziął za naprawę i doskonale sobie z tym poradził! Nie ma śladu i jest zdecydowanie solidniej zrobione niż było wcześniej! Brawo!

Swoją drogą niesamowite jest, jak wiele można zrobić samemu, jak wiele można się nauczyć mając swój własny jacht…

Z innych naszych prac stoczniowych: zdjęliśmy łańcuch kotwiczny, odwróciliśmy go i oznaczyliśmy co 10m, pomalowaliśmy kotwicę i pozbyliśmy się starego łańcucha. Wymyliśmy i wypolerowaliśmy burty Rybki, wyczyściliśmy śruby napędowe, nasmarowaliśmy je i założyliśmy na nie nowe anody. Wymieniliśmy oleje we wszystkich trzech silnikach i przepłukaliśmy silniki i klimatyzację słodką wodą. Dzieci pomagały robić posiłki, pranie, przygotowywały dekoracje na zbliżające się Święta Bożego Narodzenia wyszorowały pięknie ponton, który zrzuciliśmy po kilku dniach do wody. Krisu wymalował jeszcze części podwodne kadłubów farbą antyporostową i ostatecznie zlikwidował przeciek na pontonie… I wiele, wiele innych rzeczy… Codziennie wykreślaliśmy z listy zaplanowane naprawy stoczniowe.

Całkiem nieźle nam to wszystko poszło. Zmęczeni co prawda, ale szczęśliwi – dzień przed Wigilią Bożego Narodzenia zeszliśmy do wody, a w Wigilię przestawiliśmy się już na kotwice do Woburn Bay.

Serdecznie pozdrawiamy i niebawem się znów odezwiemy!

Tutaj jest filmik ze stoczni:

Stocznia w Clarkes Court na Grenadzie, czyli Rybkowe SPA

I jeszcze album zdjęć ze stoczni:

Pozostałe albumy ze zdjęciami można znaleźć w zakładce “Albumy


0 Komentarzy

Dodaj komentarz

%d bloggers like this: